produkcja: USA
premiera: 16 czerwca 2012 (świat)
reżyseria: Eric Bross, Mikael Salomon
scenariusz: Matt Heller, Heather Rutman
Jedna z najtrudniejszych recenzji jakie przyszło mi kiedykolwiek napisać. Dlaczego? Otóż nowa „Błękitna laguna” jest produkcją tak samo doskonałą, jak i sztuczną, pozbawioną realizmu, a wraz z każdą kolejną minutą jej poziom waha się od słabego, poprzez przeciętny, aż do bardzo dobrego. Równocześnie odczuwa się ten zmarnowany potencjał...
Emma i Dean uczęszczali do tej samej klasy, zawsze jednak zachowywali się dla siebie jak obcy. Emma to uporządkowana dziewczyna z zaplanowaną każdą minutą dnia, natomiast Dean uchodzi za buntownika i samotną duszę. Pewnego dnia oboje biorą udział w szkolnej wyprawie na Trinidad, w czasie karnawału. W momencie świętowania na statku, Emma wypada za burtę i Dean jako jedyny rusza jej pomóc. Udaje im się dostać na dryfującą łódkę i w ten sposób docierają na niezamieszkaną, rajską wyspę.
O ile „Błękitna laguna” skierowana była dla każdej grupy odbiorców, o tyle „Blue Lagoon: The Awakening” to produkcja wymierzona w stronę tylko i wyłącznie nastolatków. Fabuła jeszcze trzyma poziom, ale wykonanie i cała reszta są mizerne. Historię rozpisano dobrze, nie znaczy to jednak, że scenariusz jest rewelacyjny. Przeciwnie, jest pełen luk i niedokończonych wątków. Jako romans dla młodzieży ten film rzeczywiście, sprawdza się doskonale. Natomiast jako opowieść o przetrwaniu, ani trochę. Brakowało tu scen przygodowych z akcją w dżungli, a tych romantycznych był aż nadmiar. Irytowała trochę postawa Emmy i Deana, którzy wcale nie zachowywali się jak dwójka rozbitków na bezludnej wyspie, ale jak para na darmowych wakacjach. Ratunkiem okazali się aktorzy. Indiana Evans i Brenton Thwaites wykazali się talentem i pasją. Przyjemnie się ich razem oglądało. Nie można tego samego powiedzieć o reszcie obsady. Już dawno nie spotkałem się z tak drętwymi odtwórcami tak bardzo pozbawionych emocji postaci. Rodziny głównych bohaterów nie okazały praktycznie żadnej troski o swoje dzieci i po miesiącu przerwały poszukiwania, pewne ich śmierci. Nikt nawet nie zapłakał! Gdzie tam, młodsza siostra Emmy obawia się, że po powrocie dziewczyny, ona straci współczucie i ulgi ze strony nauczycieli! Serio? Czy to aby nie parodia?
Jak już wspomniałem, scenariusz zawiera parę dobrych, parę słabych, przeplatających się ze sobą wątków. Znajdują się w nim nieścisłości i dziury, idealnie więc tu nie jest. Żenują sceny kradzieży pasty do zębów przez małpę, czy też walki z pumą, która obserwuje bohaterów przez parę dni, ale w momencie konfrontacji Deanowi udaje się wyjść z niej bez szwanku. Co ciekawsze elementy, takie jak na przykład choroba Emmy, pozostawiono bez rozwiązania, jakby twórcy musieli skrócić film o połowę czasu.
Sceny w mieście i na wyspie są od siebie tak różne, że ma się wrażenie, że ogląda się dwie inne produkcje. Pierwsza, z miastem, jest przyjemnym obrazem romantycznym. Druga, o wyspie, jest słabą, ale interesującą próbą zahaczenia o dramat. A i tak jakoś ciekawiej się ogląda tę wyspę...
Scenerie i plany zdjęciowe są niesamowite! Widzowie zachwycą się przyrodą wyspy oraz tamtejszych dżungli i wodospadów. Ścieżka dźwiękowa zaś to zarówno atut jak i wada. Trudno się na jej temat
wypowiedzieć, gdyż kompletnie nie zwraca się na nią uwagi. Jest spokojna
i dopasowana do obrazu.
Podsumowując, jest to jakby kompletnie szalona mieszanka gatunków filmowych i poziomów jej realizacji. Największe plusy to sam zamysł na fabułę, wyjątkowa sceneria, no i Indiana Evans i Brenton Thwaites, a minusy - drugoplanowe postaci, nierealne sytuacje i niewykorzystanie przez twórców ogromnej szansy, jaką dawała ta produkcja. Jednak koniec końców przyznaję, że „Blue Lagoon: The Awakening” ma w sobie to coś i nastolatkom się spodoba.
Ocena: 7/10.