wtorek, 5 lutego 2013

★ Blue Lagoon: The Awakening

gatunek: Romans, Dla młodzieży
produkcja: USA
premiera: 16 czerwca 2012 (świat)
reżyseria: Eric Bross, Mikael Salomon
scenariusz: Matt Heller, Heather Rutman







Jedna z najtrudniejszych recenzji jakie przyszło mi kiedykolwiek napisać. Dlaczego? Otóż nowa „Błękitna laguna” jest produkcją tak samo doskonałą, jak i sztuczną, pozbawioną realizmu, a wraz z każdą kolejną minutą jej poziom waha się od słabego, poprzez przeciętny, aż do bardzo dobrego. Równocześnie odczuwa się ten zmarnowany potencjał...

Emma i Dean uczęszczali do tej samej klasy, zawsze jednak zachowywali się dla siebie jak obcy. Emma to uporządkowana dziewczyna z zaplanowaną każdą minutą dnia, natomiast Dean uchodzi za buntownika i samotną duszę. Pewnego dnia oboje biorą udział w szkolnej wyprawie na Trinidad, w czasie karnawału. W momencie świętowania na statku, Emma wypada za burtę i Dean jako jedyny rusza jej pomóc. Udaje im się dostać na dryfującą łódkę i w ten sposób docierają na niezamieszkaną, rajską wyspę.


O ile „Błękitna laguna” skierowana była dla każdej grupy odbiorców, o tyle „Blue Lagoon: The Awakening” to produkcja wymierzona w stronę tylko i wyłącznie nastolatków. Fabuła jeszcze trzyma poziom, ale wykonanie i cała reszta są mizerne. Historię rozpisano dobrze, nie znaczy to jednak, że scenariusz jest rewelacyjny. Przeciwnie, jest pełen luk i niedokończonych wątków. Jako romans dla młodzieży ten film rzeczywiście, sprawdza się doskonale. Natomiast jako opowieść o przetrwaniu, ani trochę. Brakowało tu scen przygodowych z akcją w dżungli, a tych romantycznych był aż nadmiar. Irytowała trochę postawa Emmy i Deana, którzy wcale nie zachowywali się jak dwójka rozbitków na bezludnej wyspie, ale jak para na darmowych wakacjach. Ratunkiem okazali się aktorzy. Indiana Evans i Brenton Thwaites wykazali się talentem i pasją. Przyjemnie się ich razem oglądało. Nie można tego samego powiedzieć o reszcie obsady. Już dawno nie spotkałem się z tak drętwymi odtwórcami tak bardzo pozbawionych emocji postaci. Rodziny głównych bohaterów nie okazały praktycznie żadnej troski o swoje dzieci i po miesiącu przerwały poszukiwania, pewne ich śmierci. Nikt nawet nie zapłakał! Gdzie tam, młodsza siostra Emmy obawia się, że po powrocie dziewczyny, ona straci współczucie i ulgi ze strony nauczycieli! Serio? Czy to aby nie parodia?


Jak już wspomniałem, scenariusz zawiera parę dobrych, parę słabych, przeplatających się ze sobą wątków. Znajdują się w nim nieścisłości i dziury, idealnie więc tu nie jest. Żenują sceny kradzieży pasty do zębów przez małpę, czy też walki z pumą, która obserwuje bohaterów przez parę dni, ale w momencie konfrontacji Deanowi udaje się wyjść z niej bez szwanku. Co ciekawsze elementy, takie jak na przykład choroba Emmy, pozostawiono bez rozwiązania, jakby twórcy musieli skrócić film o połowę czasu.
 
Sceny w mieście i na wyspie są od siebie tak różne, że ma się wrażenie, że ogląda się dwie inne produkcje. Pierwsza, z miastem, jest przyjemnym obrazem romantycznym. Druga, o wyspie, jest słabą, ale interesującą próbą zahaczenia o dramat. A i tak jakoś ciekawiej się ogląda tę wyspę...
 
Scenerie i plany zdjęciowe są niesamowite! Widzowie zachwycą się przyrodą wyspy oraz tamtejszych dżungli i wodospadów. Ścieżka dźwiękowa zaś to zarówno atut jak i wada. Trudno się na jej temat wypowiedzieć, gdyż kompletnie nie zwraca się na nią uwagi. Jest spokojna i dopasowana do obrazu.


Podsumowując, jest to jakby kompletnie szalona mieszanka gatunków filmowych i poziomów jej realizacji. Największe plusy to sam zamysł na fabułę, wyjątkowa sceneria, no i Indiana Evans i Brenton Thwaites, a minusy - drugoplanowe postaci, nierealne sytuacje i niewykorzystanie przez twórców ogromnej szansy, jaką dawała ta produkcja. Jednak koniec końców przyznaję, że „Blue Lagoon: The Awakening” ma w sobie to coś i nastolatkom się spodoba.
Ocena: 7/10.

piątek, 1 lutego 2013

★ Niewidzialny

gatunek: Dramat, Fantasy
produkcja: USA
premiera: 5 października 2007 (Polska), 8 kwietnia 2007 (świat)
reżyseria: David S. Goyer
scenariusz: Mick Davis, Christine Roum







Mieszanka thrilleru, fantastyki i opowieści o życiu młodych ludzi, doprawiona wyśmienitą obsadą i szczyptą fenomenalnej ścieżki dźwiękowej, a na deser - najlepsza sceneria roku. Oto kolejny film, który pragnę wam zaprezentować - „Niewidzialny” w wersji amerykańskiej z 2007 roku.

Znakomicie wyreżyserowana przez Davida Goyera produkcja to amerykańska adaptacja popularnej szwedzkiej historii „Den Osynlige”, opowiadająca o losach inteligentnego Nicka, który napotyka na swej drodze Annie - zdemoralizowaną, pozbawioną skrupułów liderkę gangu, której się naraża. Pewnej nocy zostaje przez nią napadnięty, brutalnie pobity i następnie, uznany przez gang za zmarłego, pozostawiony w lesie. Jego duch opuszcza ciało i teraz Nick jest niewidzialny dla otoczenia - zrozumie, że ma jeszcze jedną szansę na powrót do życia, o ile przekona Annie do wskazania jego ciała policji. Poznaje całkiem inną stronę Annie, jej przykrą sytuację, tragiczne losy, staje się świadkiem jej zmagania się z problemami i powoli zaczyna rozumieć, dlaczego jest taka, a nie inna - wkrótce staje się jej głosem sumienia, gdy odkrywa, że dla Annie nie pozostaje tak do końca niewidzialny...


Niewątpliwie największym atutem tego filmu pozostają postaci, które zostały wykreowane z dokładnością i starannością, tak że każda daje się polubić - nawet skomplikowana matka Nicka, nawet niezbyt rozgarnięci w swym fachu detektywi, i w końcu także i Annie, która wśród fanów historii może nawet zająć pozycję bohatera numer jeden. Z doskonałą precyzją poprowadzono relacje między nimi - to, co łączy Nicka z Annie w finałowych scenach to nie fatalne zauroczenie czy miłość, ale współczucie, troska, chyba nawet piękna przyjaźń, która zrodziła się między nimi bez jakiegokolwiek kontaktu i ignorując wszelką przeszłość - i pod tym względem uważam film za wybitny, aczkolwiek nie sposób też nie zauważyć sztucznie napisanej i odegranej miłości matki Nicka do syna...

Dobór obsady znakomity - Justin Chatwin oraz Margarita Levieva świetnie odgrywają swoje role jako Nick i Annie, tworząc niezapomniany duet filmowy. Na ekranie dobrze poradzili sobie również Callum Keith Rennie jako detektyw Brian Larson oraz Alex O'Loughlin w roli Marcusa, zdradzieckiego eks-chłopaka Annie. Na uwagę zasługuje też Marcia Gay Harden, która w roli matki Nicka miewała tak dobre jak i złe momenty. Na prowadzenie wciąż wysuwają się jednak Chatwin i Levieva, których wzloty, emocje i brawurowe wystąpienia pozostaną w mojej pamięci na bardzo długo.

Podobnie zresztą jak wszelka sceneria - plenery lasów czy tamy wzbudziły mój zachwyt, dlatego sprawdziłem gdzie znajdował się plan zdjęciowy i obejrzałem parę fotografii.


Ścieżka dźwiękowa jest naprawdę fenomenalna i chyba każdy powinien odnaleźć w niej coś dla siebie. Na krążku znajduje się około szesnastu wybitnych piosenek, większość utrzymanych w mrocznym klimacie, powolnych i z ciekawymi tekstami, o życiu lub śmierci, tak więc idealnie wpasowujących się w atmosferę filmu. Ja szczególnie polecam utwór „I Will Follow You Into The Dark” Death Cab For Cutie - genialna muzyka, życiowy tekst i świetny wokal.

Przy zakończeniu chciałbym jeszcze wspomnieć o paru dodatkowych atutach. Za niezwykle cenną dla filmu uważam historię młodszego braciszka Annie, Victora. To, jak się nim opiekowała oraz końcową sekwencję z nim oraz Nickiem. Zakończenie filmu w ogóle jest bardzo zaskakujące i niespodziewane, aczkolwiek przypadające do gustu i choć wzruszające, wywołuje tę potrzebną myśl, że tak musiało być.


„Niewidzialny” może i nie jest wielkim hitem, ani produkcją, której zaraz wręczyłbym Oscara, ale najważniejsze, że ma to coś, co do mnie przemawia i sprawia, że jeszcze nie raz go obejrzę - a już koniecznie muszę sięgnąć po szwedzką wersję i powieść, na podstawie której oba filmy zrealizowano. No i z czystym sercem mogę przyznać tej historii miejsce na półce moich ulubionych produkcji.

A całą tę recenzję piszę z „I Will Follow You Into The Dark” w tle, a historią Annie w oczach. Drodzy widzowie, czytelnicy - ode mnie dziewięć gwiazdek. Polecam.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

★ Cała Ona

gatunek: Komedia rom.
produkcja: USA
premiera: 19 listopada 1999 (Polska), 29 stycznia 1999 (świat)
reżyseria: Robert Iscove
scenariusz: R. Lee Fleming Jr.




Opowieści o Kopciuszku jest wiele, zaś zmodernizowanych wersji tej klasycznej baśni, tysiące. Zapewniam, że żadna z nich nie jest specjalnie wyjątkowa i większość może stanowić jedynie lekki film na piątkowe popołudnie, dla odprężenia. „Cała Ona”, wyreżyserowana przez Roberta Iscove, większym wyjątkiem raczej nie jest, aczkolwiek na pewno warto poświęcić jej nieco uwagi, gdyż w zbiorze Kopciuszkowych historii może okazać się długo poszukiwaną perełką.

W tym przypadku nasz Kopciuszek nazywa się Laney Boggs i jest zdolną, młodą artystką z szkolną etykietką dziwadła, natomiast nasz królewicz Zach (grany przez wiecznie młodego Freddiego Prinze'a Jr.) to oczywiście najpopularniejszy w szkole sportowiec i w ogóle niezła partia. Jak to już w tych mało znanych bajkach filmowych (czy w komediach romantycznych) bywa, nasz „czarujący” postanawia poudawać dziecko i zakłada się z kolegami o to, że z brzydkiego kaczątka, Laney, uczyni Królową nadchodzącego balu. Zadajmy więc pytanie, czy mu się powiedzie?


Tego typu produkcji rzeczywiście były setki, bo i sama fabuła jest spopularyzowana i obecnie banalna. Co więc sprawia, że „Cała Ona” to film dobry, i z tego co wiem, bardzo lubiany? Co różni Kopciuszka Laney od pozostałych Kopciuszków?

Trzeba przyznać, że scenariusz idzie naprzód szybko, bez niepotrzebnych scen i zapychaczy, a pojedyncze wątki jak i zwroty akcji poprowadzone są z wyśmienitą dokładnością, w czym niemała zasługa postaci, które pomimo paru ciężkich do strawienia cech i momentami bezmyślnie podejmowanych decyzji, są dla odbiorcy przyjazne i świetnie odegrane przez aktorów. Rachael Leigh Cook i Freddie Prinze Jr. wypadli rewelacyjnie, ja natomiast jak zwykle skupię się na bohaterach pobocznych i pochwalę Annę Paquin w roli młodszej siostry Zacha, Mackenzie, oraz Kierana Culkina, jako Simona, komediowego brata Laney.

W tej produkcji podobało mi się też to, że postacie są szczere i nie ukrywają przed sobą swoich uczuć, czy głupiej sprawy z zakładem, więc na pewno nie jest to następny obraz dla nastolatków w którym wszyscy kłamią i udają. I myślę, że warto wspomnieć o zakończeniu, w którym – uwaga, spoiler! – Laney nie zostaje jednak Królową balu, a gdy nagle znika, Zach nie udaje się w szaleńczą pogoń za nią przez całe miasto, tylko cierpliwie czeka na nią w jej domu. Jest to oryginalne na tle innych adaptacji Kopciuszka, gdyż obyło się bez bohaterskiego czynu księcia i nie musi on ratować księżniczki w niebezpieczeństwie, bo ona sama świetnie daje sobie radę. I tu mamy całkiem miłą odskocznię.


Może film okazał się takim fenomenem, ponieważ był jednym z pierwszych tego rodzaju i kiedyś rzeczywiście był czymś zupełnie nowym, unikalnym? Chyba nie do końca, bo ów produkcję można oglądać z zadowoleniem i dzisiaj. Myślę, że to po prostu sympatyczna komedia romantyczna, która pomimo kilku braków i omówionej, banalnej fabuły – czy raczej pomysłu na nią – wyróżnia się dobrą obsadą, ciekawą akcją i na szczęście sprawdzonymi twórcami.

Na zakończenie dodam jeszcze coś o ścieżce dźwiękowej. Przebojowa może i ona nie jest, ale i tak spodobać powinna się każdemu – w spisie wielu ciekawych utworów odnajdziemy hity jak „Baby Got Going”, „Prophecy”, czy też „The Rockafeller Skank”.

Zastanawiam się ile gwiazdek powinienem przyznać temu filmowi... Na pewno zobaczę go jeszcze nie raz, aczkolwiek podczas kolejnej emisji w TV, bo sam po niego raczej już nie sięgnę. Za dobry scenariusz, sympatyczne postaci i „Prophecy” przyznaję „Całej jej” sześć gwiazdek na dziesięć możliwych.