poniedziałek, 28 stycznia 2013

★ Cała Ona

gatunek: Komedia rom.
produkcja: USA
premiera: 19 listopada 1999 (Polska), 29 stycznia 1999 (świat)
reżyseria: Robert Iscove
scenariusz: R. Lee Fleming Jr.




Opowieści o Kopciuszku jest wiele, zaś zmodernizowanych wersji tej klasycznej baśni, tysiące. Zapewniam, że żadna z nich nie jest specjalnie wyjątkowa i większość może stanowić jedynie lekki film na piątkowe popołudnie, dla odprężenia. „Cała Ona”, wyreżyserowana przez Roberta Iscove, większym wyjątkiem raczej nie jest, aczkolwiek na pewno warto poświęcić jej nieco uwagi, gdyż w zbiorze Kopciuszkowych historii może okazać się długo poszukiwaną perełką.

W tym przypadku nasz Kopciuszek nazywa się Laney Boggs i jest zdolną, młodą artystką z szkolną etykietką dziwadła, natomiast nasz królewicz Zach (grany przez wiecznie młodego Freddiego Prinze'a Jr.) to oczywiście najpopularniejszy w szkole sportowiec i w ogóle niezła partia. Jak to już w tych mało znanych bajkach filmowych (czy w komediach romantycznych) bywa, nasz „czarujący” postanawia poudawać dziecko i zakłada się z kolegami o to, że z brzydkiego kaczątka, Laney, uczyni Królową nadchodzącego balu. Zadajmy więc pytanie, czy mu się powiedzie?


Tego typu produkcji rzeczywiście były setki, bo i sama fabuła jest spopularyzowana i obecnie banalna. Co więc sprawia, że „Cała Ona” to film dobry, i z tego co wiem, bardzo lubiany? Co różni Kopciuszka Laney od pozostałych Kopciuszków?

Trzeba przyznać, że scenariusz idzie naprzód szybko, bez niepotrzebnych scen i zapychaczy, a pojedyncze wątki jak i zwroty akcji poprowadzone są z wyśmienitą dokładnością, w czym niemała zasługa postaci, które pomimo paru ciężkich do strawienia cech i momentami bezmyślnie podejmowanych decyzji, są dla odbiorcy przyjazne i świetnie odegrane przez aktorów. Rachael Leigh Cook i Freddie Prinze Jr. wypadli rewelacyjnie, ja natomiast jak zwykle skupię się na bohaterach pobocznych i pochwalę Annę Paquin w roli młodszej siostry Zacha, Mackenzie, oraz Kierana Culkina, jako Simona, komediowego brata Laney.

W tej produkcji podobało mi się też to, że postacie są szczere i nie ukrywają przed sobą swoich uczuć, czy głupiej sprawy z zakładem, więc na pewno nie jest to następny obraz dla nastolatków w którym wszyscy kłamią i udają. I myślę, że warto wspomnieć o zakończeniu, w którym – uwaga, spoiler! – Laney nie zostaje jednak Królową balu, a gdy nagle znika, Zach nie udaje się w szaleńczą pogoń za nią przez całe miasto, tylko cierpliwie czeka na nią w jej domu. Jest to oryginalne na tle innych adaptacji Kopciuszka, gdyż obyło się bez bohaterskiego czynu księcia i nie musi on ratować księżniczki w niebezpieczeństwie, bo ona sama świetnie daje sobie radę. I tu mamy całkiem miłą odskocznię.


Może film okazał się takim fenomenem, ponieważ był jednym z pierwszych tego rodzaju i kiedyś rzeczywiście był czymś zupełnie nowym, unikalnym? Chyba nie do końca, bo ów produkcję można oglądać z zadowoleniem i dzisiaj. Myślę, że to po prostu sympatyczna komedia romantyczna, która pomimo kilku braków i omówionej, banalnej fabuły – czy raczej pomysłu na nią – wyróżnia się dobrą obsadą, ciekawą akcją i na szczęście sprawdzonymi twórcami.

Na zakończenie dodam jeszcze coś o ścieżce dźwiękowej. Przebojowa może i ona nie jest, ale i tak spodobać powinna się każdemu – w spisie wielu ciekawych utworów odnajdziemy hity jak „Baby Got Going”, „Prophecy”, czy też „The Rockafeller Skank”.

Zastanawiam się ile gwiazdek powinienem przyznać temu filmowi... Na pewno zobaczę go jeszcze nie raz, aczkolwiek podczas kolejnej emisji w TV, bo sam po niego raczej już nie sięgnę. Za dobry scenariusz, sympatyczne postaci i „Prophecy” przyznaję „Całej jej” sześć gwiazdek na dziesięć możliwych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz